Jak na świat przyszedł Michaś...
Cześć dziewczyny!
Jak już wcześniej pisałam, synek
jest już z nami J.
W czwartek wybrałam się na USG i
badanie do lekarza. Ponieważ już tydzień wcześniej lekarz zapowiadał, że
dziecko robi się powoli „za duże jak na moje możliwości” na wszelki wypadek zabrałam
ze sobą torby do szpitala, a w dodatku okręcony jest pępowiną. I rzeczywiście
dziecko jeszcze urosło, szyjka gotowa, podłączają mnie pod KTG, a tam regularne
skurcze.
Około godziny 19 zgłosiłam się na
izbę przyjęć, pełno formalności, oczekiwanie to na pielęgniarkę to na lekarza,
wypełnianie dokumentów. Po godzinie 20 w końcu znalazłam się na sali porodowej,
na szczęście byłam jedyną rodzącą, więc oprócz mojego lekarza miałam do
dyspozycji cały personel. Dostałam kroplówkę i zaczął się spacer po porodówce w
towarzystwie męża. Tak się nachodziliśmy, że po pół godzinie odeszły mi wody,
poleżałam pod KTG, znowu spacer... Koło 1:20 znalazłam się na fotelu, a o 1:40
Michaś był już z nami. Ból potworny, bo znieczulenie przestało działać chwilę
przed samą akcją, a podanie kolejnej dawki w tym momencie skończyłoby się kleszczami.
Na szczęście wszystko trwało bardzo
szybko, a mąż towarzyszył mi do samego końca.
Michaś urodził się o
1:40
Waga: 3355 g
Mierzył: 57 cm
Punkty Apgar: 10/10
Po 3 dniach zostaliśmy wypisani
do domu. Na razie jest dość spokojny, jednak karmienie, przebieranie zabiera
dużo czasu. Na szczęście nie mam problemu z pokarmem. Mimo mojego zapewniania,
że nie będzie spał z nami w łóżku zarówno w szpitalu wcale nie chciał spać w
swoim tylko wylegiwał się na moim, w domu też ciężko go zostawić w jego
łóżeczku żeby nie marudził. To na razie tyle z pierwszych wrażeń.
Pozdrawiam i uciekam do synka J